Jest leniwe sobotnie popołudnie. Za oknem zima, śnieży i wieje, a w piecu wesoło trzaskają równo popiłowane resztki płyty wiórowej ze starej meblościanki, wspomagane pociętymi plastikowymi butelkami po coli. Jest ciepło i miło, doskonała pora na posłuchanie muzyki. Wciskasz przycisk włącznika w swoim hajendowym Radmorze. Zielone lampki zapalają się, a w głośnikach pojawia się cichutkie mruczenie. Na talerz swojego hajendowego Bernarda kładziesz płytę, upuszczasz dźwignię ramienia i wygodnie rozsiadasz się w fotelu.
Aż tu nagle żona w kuchni łącza pralkę Franię i subtelny wokal Haliny Kunickiej przeplata się z rytmicznym trk-trk-trk-trk... Trochę przeszkadza, ale nadal próbujesz słuchać. Tymczasem sąsiad w garażu na podwórku właśnie naprawia swój sportowy motocykl SHL. Odpala silnik i już po słuchaniu. Iskrząca cewka motocykla kompletnie zakłóca jedwabisty głos pani Haliny.
No jasny szlag by to wszystko trafił. Już nie wiesz co najpierw, czy starej przyłożyć, czy sąsiada zbluzgać. Dobry nastrój szlag trafił. A tym czasem jest rozwiązanie. Swojego Radmora i Bernarda podłączasz do Dark Matter Vooodoo. To filtr i kondycjoner napięcia. Żadne zakłócenia nie będą już straszne. Niech sąsiad kupi sobie ciągnik Ursus albo nawet BMW, ty spokojnie możesz delektować się muzyką, bo masz Dark Matter Voodoo!
No to ile waszym zdaniem panowie wart jest porządny techniczny filtr elektryczny wzbogacony o specjalne kamyki z alaskańskiego strumienia pobłogosławione przez innuickiego szamana w czasie 13 pełni ubiegłego roku?